Czytelnia...

Gdy uczeń jest gotowy, pojawia się nauczyciel, czyli o nauczycielach i uczniach

Tradycyjny sposób przekazywania wiedzy i nabywania umiejętności opiera się na systemie nauczyciel – uczeń. I nie inaczej wygląda to w przypadku nauki tai chi. Żeby transfer wiedzy mógł nastąpić, potrzebne są zatem dwa elementy składowe: nauczyciel i uczeń oraz interakcja między nimi. Jakie są zatem w tym systemie „zadania” nauczyciela, a jakie ucznia?

Rolą nauczyciela jest przede wszystkim przekazanie tego, co umie, czyli swojej wiedzy teoretycznej i praktycznej oraz kierowanie uczniem w taki sposób, aby nabywał on stopniowo umiejętności. Z tego wynika, że nauczyciel powinien mieć co nauczać i musi wiedzieć jak to robić no i oczywiście musi mieć kogo uczyć. Jeżeli zabraknie jednego z tych elementów, to z nauczania nici. Zdarza się czasem sytuacja, że wystarczy pojawienie się chętnego ucznia i o pozostałych elementach się zapomina. Jednak taki układ dość szybko się kończy, kiedy tylko uczeń się zorientuje, że jest robiony w konia. Ale wróćmy do meritum.

Photo by Denise Jans on Unsplash

Zadaniem nauczyciela jest wskazywać drogę i wyjaśniać, co na tej drodze nas spotka. Daje on nam do ręki mapę i kompas, tłumaczy jak tych narzędzi używać i towarzyszy nam w wędrówce, pozostaje niedaleko, żeby w razie potrzeby pomóc. Zadaniem ucznia jest pokonać tę drogę maksymalnie samodzielnie na podstawie wskazówek nauczyciela i mając świadomość jego dyskretnej obecności podczas wędrówki i wsparcia w razie potrzeby. Na początku nauczyciel podąża swoim za uczniem, potem uczeń zaczyna podążać za nauczycielem. W pewnym momencie przychodzi zazwyczaj czas rozstania i poszukiwanie kolejnego nauczyciela lub dalsza samotna wędrówka.

Kluczowym elementem w relacji nauczyciela i ucznia jest zaufanie. Uczeń musi pozwolić się prowadzić drogą, której nie zna, do celu, który często jest inny, niż się spodziewał na początku. Brak zaufania kończy się szybkim rozstaniem, bo uczeń szuka sobie innego nauczyciela. Nadmiar zaufania też nie prowadzi do dobrych efektów, gdyż może przerodzić się w „sekciarstwo”. Zgodnie z klasycznymi teoriami, w tej relacji, ważna jest równowaga yin i yang :)

Zasadniczo, w uproszczeniu, mamy do czynienia z czterema przypadkami, jeżeli chodzi o nauczycieli. Osoba nauczająca może być dobrym praktykiem i jednoczenie świetnym nauczycielem. To jest przypadek idealny, jeżeli jeszcze dodamy dobrego ucznia (ale o tym za chwilę) i dobrą relację między nimi. W takiej sytuacji, w zasadzie mamy nauczyciela na całe życie, zawsze będzie on wyżej o poziom, lub kilka poziomów, od swojego ucznia i zawsze, dopóki sił i chęci mu wystarczy, ma co przekazywać. Bo, nie zapominajmy o tym, on też cały czas się rozwija, a jego doświadczenie jest zawsze większe od doświadczenia ucznia, bo po prostu wcześniej zaczął. Jednak takich osób jest naprawdę mało, bo trzeba osiągnąć mistrzostwo w dwóch dziedzinach: swojej specjalizacji i w nauczaniu.

Drugi przypadek to nieco gorszy praktyk, może nawet słaby, w porównaniu do uznanych mistrzów, ale za to dobry nauczyciel. I to ciągle nie jest dla ucznia sytuacja zła. Od takich ludzi można się wiele nauczyć. Nie zapominajmy, że uczeń sam dopiero zaczyna i jest na znacznie niższym poziomie od swojego nauczyciela. Jeżeli będzie dobrym uczniem, to w pewnym momencie zacznie doganiać umiejętnościami swojego nauczyciela i wtedy nastaje dla niego czas, żeby poszukać kolejnego nauczyciela, na wyższym poziomie. Czasem uczeń sam dostrzega, że już czas na kogoś nowego, czasem to nauczyciel daje sygnał, że już więcej nie jest w stanie przekazać i kieruje ucznia dalej, często do swojego własnego nauczyciela. Sporo zależy od ego… Nie mniej, takich nauczycieli jest znacznie więcej niż typu pierwszego i warto z ich „usług" korzystać.

Typ trzeci to doskonały praktyk, ale słaby nauczyciel. Tutaj sytuacja jest już trudna, bo z jednej strony mamy wybitnego praktyka, często mistrza o niezaprzeczalnych umiejętnościach, a z drugiej strony nie umie on tego przekazać kolejnym osobom. Pół biedy, jeżeli jest on tego świadomy i nie zabiera się za nauczanie. Staje się wtedy cennym „obiektem" do podpatrywania jego własnej praktyki, co też może być, samo w sobie, nauką dla obserwatora i cennym doświadczeniem, ale nie ma szans na wchodzenie w relację i bardziej długotrwały proces nauczania. Znacznie gorzej jest, gdy nie ma świadomości braku umiejętności nauczania, uczniowie wszak zawsze się znajdą, zwabieni prestiżem swojego mistrza. Często kończy się to niestety frustracją uczniów lub błędnym mniemaniem robienia postępów (bo przecież jestem uczniem wielkiego mistrza), których się w rzeczywistości nie robi. Tworzy się dość toksyczna relacja i uważam, że nie warto w nią wchodzić. Tacy mistrzowie są cenni, ale do obserwacji z daleka i krótkotrwale. Nie warto się od nich uczyć na stałe, ale warto do nich zaglądać np. na krótkie seminaria, kiedy to można zobaczyć, czy poczuć na własnej skórze ich realne umiejętności. Samo w sobie jest to bardzo cenne doświadczenie dla ucznia.

I zostaje jeszcze czwarty typ, czyli słaby praktyk i jednocześnie słaby nauczyciel. Najczęściej idzie to w parze z wysokim mniemaniem o własnych umiejętnościach potwierdzanym przez uczniów, którzy sami niewiele umieją, niewiele się uczą i przez to stale potwierdzają wyższość swojego „nauczyciela”, napędzając dodatkowo jego ego. Często taki „nauczyciel” jest bardzo pewny siebie, na każde pytanie ma od razu jednoznaczną i jedyną słuszną odpowiedź, reaguje alergicznie na wszelkie próby podważenia głoszonych prawd czy szukania wiedzy w źródłach innych, niż jedynie słuszne. Takich „nauczycieli” trzeba omijać szerokim łukiem, a jeżeli się na nich nieświadomie trafiło, to jak tylko się uda zorientować, co się dzieje, uciekać gdzie pieprz rośnie. Niestety jest ich dużo i łatwo na nich trafić. Często są „generowani” przez krótkie kursy instruktorskie lub szkolenia o charakterze piramid. Zdecydowanie odradzam.

I tu pojawia się pytanie, skąd osoba początkująca ma wiedzieć gdzie i na kogo trafiła? Nie ma na to jednej dobrej odpowiedzi. W dobie powszechnego dostępu do informacji warto najpierw trochę poczytać i posprawdzać, kto jest kim, u kogo się wcześniej sam uczył, poszukać rekomendacji osób już ćwiczących. Nie jest to oczywiście jednoznaczne z sukcesem. Czasem trzeba po prostu spróbować i samemu się sparzyć, ale mając świadomość zagrożeń, jest to do ogarnięcia. Zwłaszcza teraz, mnóstwo szkół i nauczycieli ma zajęcia zdalne, dostępne łatwiej lub trudniej online, pozwalające zobaczyć w praktyce, skosztować, co się tam dzieje i „poznać” trochę osobę nauczyciela. Bo na wszystkie cztery typy wymienione wcześniej nakłada się dodatkowy element interakcji nauczyciela z uczniem. Co z tego, że mamy typ pierwszy, czyli doskonały praktyk i świetny nauczyciel, jeżeli z jakiegoś powodu, nie „rezonuje” on ze swoim potencjalnym uczniem. To oczywiście dotyczy wszystkich typów nauczycieli. Dlatego warto spróbować, bo czasem okazuje się, że ten nakładający się element sprawi, że więcej skorzystamy, ucząc się do „słabszego” nauczyciela, ale z którym mamy lepszą relację. Czynnik ludzki potrafi sporo zmodyfikować.

Pamiętajmy też, że poza nielicznymi wyjątkami dotyczącymi najbardziej zaawansowanych mistrzów, nasz nauczyciel to jednocześnie też uczeń. Przejście do etapu nauczania to często jeden z kroków milowych własnej praktyki. Zyskuje się nową perspektywę, często trzeba wrócić do podstaw, żeby można było wyjaśniać początkującym trudne rzeczy w prosty sposób. Wymaga to poukładania sobie na nowo wszystkiego w głowie, uporządkowania wiedzy, poznania technik sprawnego przekazywanie wiedzy i umiejętności. Często osoby zaczynające dopiero nauczać wpadają w pułapkę, że nauczanie zastępuje im własną praktykę. Tymczasem czas spędzony na nauczaniu innych nie może zastąpić własnej praktyki. Trzeba oczywiście inaczej zorganizować sobie grafik, trochę inaczej akcentować różne elementy, ale nie można całkiem odstawić pracy własnej.

W naszym układzie drugim niezbędnym elementem są uczniowie. Co w takim razie ma robić uczeń? Tu sprawa jest w zasadzie prosta, ma korzystać z tego, co ofiarowuje mu nauczyciel. W zasadzie musi tylko chcieć się uczyć. Nawet najlepszy nauczyciel nie osiągnie żadnych efektów, jeżeli uczeń nie chce się uczyć. I tu dobra wiadomość – tai chi nie jest przedmiotem obowiązkowym i nauczyciel ma w zasadzie komfort uczenia tylko naprawdę zainteresowanych tematem.

Uczniów jest, z zasady, znacznie więcej niż nauczycieli i są wśród nich różne typy, w zależności od zaangażowania i motywacji. Motywacje bywają bardzo różne, czasem jest to moda, czasem presja otoczenia, zachęta od znajomych, czasem nuda i chęć próbowania różnych rzeczy. Niektórzy decydują się spróbować z powodów zdrowotnych lub szeroko rozumianego rozwoju osobistego czy nawet duchowego. Dla innych jest to potrzeba zmiany. Z reguły na starcie wszyscy mają równo pod górkę, niektórzy wprawdzie łapią szybciej, inni trochę wolniej, ale i tak czynnikiem decydującym o postępach jest, w znacznie większym stopniu, praca własna.

W zasadzie uczniowie dzielą się dychotomicznie na dwie grupy: na tych którzy zostaną na dłużej i na tych, którzy spróbują i szybko zrezygnują, bo uznają, że to jednak nie dla nich. Część z nich rezygnuje od razu, część zostaje na semestr albo rok, tak żeby zamknąć pewien etap i nie mieć poczucia straconego czasu. Rezygnacja bywa efektem zniecierpliwienia, braku spodziewanych efektów, rozbieżnością między barwną wizją, jak to będzie cudownie wyglądać, a szarą rzeczywistością treningową.

Ci, którzy zostają, też dzielą się na kolejne podgrupy. Mamy ćwiczących okazjonalnie, hobbystycznie, często tylko na sali w grupie, bez pracy własnej, którym taka forma wystarcza w zupełności. Mamy też grupę bardziej zapalonych, poświęcających więcej swojego czasu, dla których stopniowo staje się to pasją czy też stałym elementem codzienności. I z tej grupy, z czasem, wyłaniają się kolejni nauczyciele. Choć trafiają się w niej także tzw. łowcy form, dla których celem jest poznanie jak największej ilości układów ruchowych, bez głębszego zrozumienia, do czego one służą. I żeby było jasne – żadna z tych grup nie jest lepsza ani gorsza, każda jest po prostu inna.

Tylko z punktu widzenia nauczyciela wyróżnia się tzw. dobrego uczenia, który szybko (lub wolno) chwyta, o co chodzi, ale poświęca dużo czasu na własną praktykę i dzięki temu robi widoczne postępy, czym cieszy oko i ego nauczyciela :)

Czy zatem warto ćwiczyć tai chi? Na pewno warto spróbować i zostać uczniem, choć na chwilę. Jeżeli nam to przypasuje i trafimy na dobrego nauczyciela, droga może być fascynująca. Próbując, ryzykujemy niewiele, a możemy zyskać bardzo dużo, ale to już temat na zupełnie inną opowieść.

Marcin Zarek, 08.04.2021


Jeżeli po przeczytaniu tekstu masz jakieś pytania, napisz do mnie na adres: chen@taichinawoli.pl
Jeżeli podobał ci się ten tekst, podziel się nim ze znajomym wysyłając mu ten link, lub udostępniając na FB.