Czytelnia...

Praktyka tai chi a klasyczne teorie, czyli stojąc na ramionach gigantów.

Osoby, które przychodzą na zajęcia tai chi, albo są już przesiąknięte pewnymi ideami i mają własne wyobrażenia, jak praktyka powinna wyglądać albo, zupełnie nowe w temacie, w pewnym momencie zaczynają więcej czytać, zaciekawione całym tłem, otoczką, w której zanurzona jest praktyka. Ci, którzy dopiero wchodzą w tematykę albo w pełni wchłaniają to, o czym czytają albo zaczynają zadawać pytania. Ponieważ bardzo często to, co przeczytają, powoduje niestety pewien dysonans poznawczy.

Głównym pojawiającym się pytaniem, po lekturze licznych dostępnych powszechnie treści, jest: czy można praktykować tai chi bez zaakceptowania starych klasycznych chińskich teorii. Osobom, które nie lubią dużo czytać, odpowiem od razu: tak, można. Pozostałych zapraszam do dalszej lektury :).

Wielbiciele klasycznych teorii przychodzą na zajęcia ze ściśle zdefiniowanymi oczekiwaniami. Nauczyciel ma ich nauczyć kontrolowania energii Qi za pomocą umysłu, gromadzenia jej w specjalnie do tego przystosowanych zbiornikach znajdujących się w ciele i używania jej do kultywowania zdrowia, samoleczenia lub w potrzebie do zrobienia kuku przeciwnikowi. Spodziewają się, że zostanie im dokładnie wytłumaczone jak to robić, a następnie, na drodze intelektualnej, nie męcząc się zbytnio fizycznie, podczas relaksu i medytacji spłyną na nich te umiejętności. Są i bardziej hardcorowi, którzy czekają, kiedy zostaną wreszcie nauczeni rozpalania ognia energią Qi. Bo przecież tai chi to medytacja w ruchu, praca z energią, łagodne powolne ruchy i umiejętność pokonania przeciwnika jego własną siłą. Jak mówi klasyk, nic bardziej mylnego. Niby to wszystko to jest prawdą (no może poza paleniem gazety), ale powyciągane z kontekstu, pozbawione tła i głębszego zrozumienia staje się klasyczną manipulacją i tworzy wizję, która jest karykaturą tai chi.

Gdy rozpoczynałem swoją przygodę z praktyką tai chi zostałem automatycznie zanurzony w morzu klasycznych chińskich pojęć i terminologii. A że byłem osoba o dużej ciekawości świata, a jednocześnie z zacięciem naukowym, od razu zacząłem zadawać mnóstwo pytań, które wiązały się z pojawiającymi się koncepcjami. Wertowałem więc książki, pytałem instruktorów i nauczycieli i w głowie, zamiast piękna koncepcji, rodził się coraz większy chaos. Odpowiedzi na te same pytania były często niejasne lub wręcz sprzeczne, odwoływały się do pojęć, których nie rozumiałem, a i osoby tłumaczące, jak się później okazywało, też ich nie rozumiały. Czy uczenie w taki sposób pomaga, czy jest raczej przeszkodą? Ja zdecydowanie uznaję to za przeszkodę w nauce. Dlatego w swojej praktyce staram się unikać klasycznych pojęć i teorii, opierając się w głównej mierze na ćwiczeniu i obserwacji tego, co się dzieje, bez doszukiwania się w tym odniesień do starożytnych koncepcji, bazując na tym, co obecnie wiemy na temat ludzkiego ciała, umysłu i zależności między nimi.

Photo by Bruce Kun on Unsplash

Czym innym jest bowiem zjawisko, a czym innym jest teoria, która próbuje je wyjaśnić. Obserwowane zjawisko jest stałe, to samo kiedyś widział i odczuwał Konfucjusz i Arystoteles i to samo widzi i czuje obecnie Nowak i Kowalski (no może, pomijając te rzeczy, które powstały, gdy ci pierwsi już dawno pomarli). Zjawisko czy doznanie jest, jakie jest, takie są odwieczne prawa natury pani kierowniczko, jak mówi klasyk. Natomiast teorie, które próbują je opisać, czy wyjaśnić zależą już bardzo mocno od aktualnego stanu wiedzy i przez to bardzo często się zmieniają wraz z postępem wiedzy. Ta zmiana może być ewolucyjna, gdy stare teorie są uaktualniane i stopniowo wzbogacane o kolejne elementy, lub gwałtowna, gdy stara teoria do tego stopnia nie oddaje już rzeczywistości, że jest zastępowana przez zupełnie nową, inaczej opisująca dane zjawisko. I to tez jest proces zupełnie naturalny. Ta nowa teoria też będzie z czasem ewoluować i kiedyś zostanie zastąpiona przez kolejną. Ta rzeka płynie cały czas do przodu – panta rhei. Zdarzają się wprawdzie przypadki, że ktoś po latach odgrzebuje jakąś starą teorię, ale nigdy nie zostaje ona przywrócona do swojej starej postaci, tylko jest osadzana w nowych realiach. Bo stara po prostu już nie pasuje. Nie dlatego, że o czymś przez te lata zapomniano, tylko dlatego, że w międzyczasie nauczono się nowych rzeczy i odrobinę lepiej poznano świat, który nas otacza. Jak mówi Heraklit: Niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki. Dawniej wystarczały wyjaśnienia proste (oczywiste nam teraz wydają się proste, kiedyś były adekwatne. Nasze wyjaśnienia też kolejne pokolenie będą uznawać za proste, wręcz może prostackie) – jest piorun, to znaczy, że bogowie się gniewają. Dzisiaj już wiemy, że to nie bogowie się gniewają, tylko mamy wyładowanie elektryczne związane z gromadzeniem się ładunków elektrostatycznych. I choć nie każdy musie wchodzić głębiej w mechanizm powstawania tych ładunków, ich istotę czy właściwości, to obecnie proste wytłumaczenie, że jest to wyładowanie elektryczne, jest jednak bardziej adekwatne niż stwierdzenie, że to Zeus się zdenerwował. I tu pojawia się klasyczny argument przeciwników współczesnych pojęć, że to jest naprawdę gniew Zeusa, tylko obecna nauka nie ma jeszcze odpowiednich narzędzi, żeby Zeusa zobaczyć, bo kiedyś z całą pewnością to nastąpi – starożytni nie mogli się mylić ;).

Jest jeszcze argument, że odrzucając dawne koncepcje, okazujemy niezrozumienie, a wręcz brak szacunku dla wiedzy dawnych mędrców. Tymczasem używane pojęcia zawsze bazują na aktualnym stanie wiedzy. Dwa tysiące lat temu ten stan wiedzy był diametralnie inny. Ludzie zawsze starali się opisywać świat najlepiej, jak potrafili i przez pewien czas ten opis był wystarczający. Jednak wraz z rozwojem wiedzy i rozumienia świata te koncepcje stopniowo są zastępowane przez inne, lepiej tłumaczące obserwowane zjawiska, I to samo na pewno spotka obecne koncepcje, one też kiedyś odejdą do lamusa zastąpione przez bardziej aktualne. I nie jest to kwesta mody, jak twierdzą niektórzy, tylko naturalnego następowania po sobie koncepcji. Modą natomiast może być wracanie do dawnych koncepcji, pomimo że są już nowe, bardziej aktualne. Błędem jest także myślenie, że obecne są jedynie prawdziwe i już nigdy nic się nie zmieni. Jedyną pewną rzeczą na świecie jest właśnie zmiana. Nie polega ona jednak na wracaniu do tego, co już kiedyś było, tylko odkrywaniu rzeczy nowych, ciągle jeszcze nieodkrytych. Jako naukowiec bardzo bym nie chciał, żeby za kolejne dwa tysiące lat ktoś negował swój współczesny stan wiedzy i kurczowo trzymał się definicji i pojęć z XX wieku. I jestem głęboko przekonany, że wielcy myśliciele i uczeni z przeszłości (Arystoteles, Konfucjusz, Laozi i wielu, wielu innych) byliby szczęśliwi, widząc, co udało się ludzkości już odkryć, bo sami byli wielkimi odkrywcami swoich czasów. Każdy z nich miał umysł na tyle otwarty, że mając dostęp do dzisiejszej wiedzy, skakałby z radości, a nie krzyczał: odrzućcie tę nową wiedzę, bo to brak szacunku dla moich dokonań… Bo tak naprawdę to ta dzisiejsza wiedza nigdy by nie powstała, gdyby nie ich wcześniejsze dociekania. Widzimy dalej, bo stoimy na ramionach gigantów.

Photo by 郑 无忌 on Unsplash

Jest jeszcze inny aspekt związany z tym, że jesteśmy ewolucyjnie uwarunkowanie w ten sposób, że uważamy: wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Jest to cecha uniwersalna, dotycząca wszystkich ludzi na ziemi. I dotyczy to zarówno przestrzeni, jak i czasu. Klasycznego Europejczyka wabi swoją egzotyką bliski i daleki wschód, Azjata chętniej sięga po nowinki z zachodu niż po swoje klasyczne dziedzictwo. Każde pokolenie i to niezależnie od tego, kiedy żyło i gdzie mieszkało, niezmiennie uważa, że coś jest nie tak z tą dzisiejszą młodzieżą. I że dawniej to było, panie, lepiej a świat już zapotniał o tym, jak to było wspaniale. Tymczasem gdybyśmy mieli wehikuł czasu i mogli się cofnąć w przeszłość, ucieklibyśmy stamtąd z krzykiem. Nasze czasy są dla nas idealne, bo jesteśmy do nich przystosowani, przyzwyczajeni i nie dostrzegamy tego, co jest dla nas obecnie dobre, bo traktujemy to jako oczywistość. Osiągnięcia medycyny, dzięki której zapewne ja mogę ten tekst napisać a większość z was przeczytać, bo jeszcze żyjemy. Postęp technologii, który tak bardzo podniósł nam komfort życia do poziomu niewyobrażalnego jeszcze sto lat temu. Za to widzimy wszystkie braki otaczającej nas rzeczywistości i tęsknimy za czasami, kiedy było lepiej. Człowiek ma ewolucyjnie wspaniałą zdolność do zapominania z czasem o złych rzeczach, które się wydarzyły – inaczej byśmy oszaleli z rozpaczy. I przenosi to ze swojego wcześniejszego życia na wcześniejsze wieki historii. Nie jest to nasz wymysł. O tym samym pisał już wcześniej Konfucjusz i Laozi.

Wracając do praktyki tai chi to opiera się ona nadal na tych samych, sprawdzonych metodach, które wprawdzie ewoluują, ale bardzo wolno. I efekty, jakie się pojawiają, nadal są takie same jak wieki temu. Jednak teorie, które je tłumaczą, już nie bardzo przystają do rzeczywistości. O ile w Chinach, osadzonych w pewnej rzeczywistości i własnej kulturze, pewne pojęcia są oczywiste, zrozumiałe i nie prowadzą do dziwnych wypaczeń, o tyle w naszym kręgu kulturowym, opartym na zupełnie innej tradycji i pojęciach, dochodzi do powstawania mnóstwa nieporozumień i nadinterpretacji, które mogą prowadzić w naprawdę przedziwne rejony.

Obserwuję trzy rodzaje nauczycieli (ale dotyczy to też uczniów):

  • takich, którzy mają duże umiejętności praktyczne i jednocześnie używają do ich opisywania i przekazu klasycznych pojęć i teorii,
  • takich, którzy mają duże umiejętności praktyczne i używają do ich opisywania współczesnego języka i współczesnych pojęć,
  • i niestety są też tacy, którzy małe umiejętności ukrywają za potokiem starych klasycznych pojęć, których najczęściej nie rozumieją, ale taki egzotyczny bełkot wystarcza do przyciągnięcia uwagi i znalezienia chętnych do brania w tym przedsięwzięciu udziału.

Co ciekawe nie spotkałem jeszcze czwartego wariantu, czyli kiepska praktyka i jednocześnie współczesny język pojęć – może jest to po prostu za mało ciekawy miks dla przeciętnego adepta i nie ma na to chętnych albo tak szybko taki układ się kończy, że ciężko na niego trafić.

Ogólnie warto pamiętać o tym, że jeżeli ktoś przedkłada rozmyślanie o koncepcjach (nieważne czy to dawnych, czy współczesnych) ponad regularne i żmudne ćwiczenie, nic nie osiągnie. Zadaniem tych koncepcji jest ułatwienie praktycznej nauki, a nie sztuka sama w sobie. Zrozumienie co się dzieje podczas praktyki i poukładanie sobie tego w głowie może przyspieszyć jej postępy, ale można też wpaść w pułapkę intelektualizowania. Chen Yingjun, syn Chen Xiaowanga, na pytania o energię i jej przepływy najczęściej odpowiada: „idź, poćwicz, to zrozumiesz. Musisz więcej ćwiczyć a mniej rozmyślać”. To praktyka czyni mistrza, ilość godzin poświęconych na trening, a nie ilość godzin poświęconych na rozważania intelektualne.

Podsumowując, nie ma znaczenia czy swoją regularną praktykę obudujesz koncepcjami tradycyjnymi, czy współczesnymi. To tylko niewielki dodatek. Najważniejsze, żebyś regularnie ćwiczył, bez szczególnych oczekiwań, że nagle wydarzy się coś spektakularnego.

I na koniec, jako wielbiciel teorii i terminologii współczesnej, nie mam żadnego problemu z osobami, które używają terminologii klasycznej, aż do momentu, kiedy zaczynają się pojawiać argumenty, że tylko to, co tłumaczone klasycznie jest prawdziwe i głębokie, a cała reszta to tylko gimnastyka. Na szczęście takich nie spotykam wielu. Albo, dopóki ktoś nie zacznie głosić teorii o podpalaniu energią Qi gazet i odrzucania przeciwnika siłą swojej woli. Swoją drogą, od dawna szukam osoby o takich umiejętnościach i choć dziesiątki osób o tym piszą, to żadna tego nie potrafi. Ale może kiedyś się doczekam…

W tym miejscu muszę pozdrowić ekipę z Tao Move, czyli Martę, Krzyśka – KO (Tai chi po Polsku), Marcina i Tomka (kolejność prawie afabetyczna :)), którzy od dłuższego czasu pokazują, że można spokojnie dyskutować nawet na drażliwe tematy i że tak naprawdę więcej nas łączy, niż dzieli, choć to i style inne, i inne idee. Wystarczy chcieć się dogadać, mieć otwarty umysł i pozytywne nastawienie do ludzi. W dobrym towarzystwie wędrówka jest łatwiejsza. I choć nie zawsze idziemy wspólną drogą, to nasze szlaki zadziwiająco często się przeplatają, co pozwala mniemać, że na końcu jest wspólne miejsce postoju. Wprawdzie wiem, że to ja mam rację, ale na pewno kiedyś to zrozumiecie ;). I wielkie dzięki dla Michała – Żwirka, mojego niezastąpionego towarzysza w loży szyderców, za nieustanne wsparcie wspólnej sprawy, aby jednorożce spokojnie mieszkały w swoich rezerwatach pod opieką wróżek i gromady elfów. I nie należy ich tam niepokoić ;).

Marcin Zarek, 29.06.2021

Photo by 郑 无忌 on Unsplash


Jeżeli po przeczytaniu tekstu masz jakieś pytania, napisz do mnie na adres: chen@taichinawoli.pl
Jeżeli podobał ci się ten tekst, podziel się nim ze znajomym wysyłając mu ten link, lub udostępniając na FB.